Borderlands 3

Jakiś czas temu obiecałem Pazurowi, że napiszę recenzję najnowszej części tego shootera z elementami RPG w kreskówkowej oprawie graficznej. Aby w końcu przestał się czepiać 🙂 wrzucam moją troszkę opóźnioną opinię na temat Borderlands 3.

Na początku muszę zaznaczyć, że jestem wielkim fanem serii. Pierwsza część zdobyła mnie przede wszystkim tym, co obiecał nam, ale nie dostarczył S.T.A.L.K.E.R., a czego nie widzieliśmy praktycznie nigdy wcześniej – gry z elementami RPG oraz świetnym i nie przekombinowanym rozwojem postaci, a jednocześnie nadal pozostającą bardzo dobrym FPS’em. Dorzućmy do tego największy arsenał w historii gier oraz niespotykany styl graficzny i mamy przepis na sukces. Jakby komuś było mało to jest jeszcze możliwość pogrania ze znajomymi w 4-osobowym co-op’ie. Borderlands 2 kontynuował założenia zawarte w poprzedniku, a jednocześnie rozwijał mechaniki znane z „jedynki”. Nie wszystkie zostały przyjęte pozytywnie (np. Slag damage), ale jednak był grą większą i lepszą. Później twórcy postanowili zrobić grę, która z jakiegoś powodu została nazwana Pre-sequel, ale jej jakość pozostawiała wiele do życzenia. I nie zrozumcie mnie źle – to nadal kawał dobrej gry, ale jeżeli ktoś jeszcze nie miał kontaktu z serią to zalecałbym zagrać w tę część jako pierwszą, bo ewidentnie jest najsłabsza.

No i nareszcie wyszła pełnoprawna trzecia część. Zagramy w niej nowym Vault Hunterem, jedną z czterech postaci – syrena Amara, czyli coś dla fanów „tanków” i walki w zwarciu przy pomocy dodatkowych ramion oraz umiejętności zwiększających maksymalne zdrowie, jego regenerację i „life steal’a”; Zane – posiada drona, a także może stworzyć kopię samego siebie lub postawić specjalną barierę, a później kopułę blokującą obrażenia i leczącą towarzyszy, ta postać musi być strasznie irytująca dla przeciwników, taki Shaco z League of Legends :P; beastmaster Fl4k, który może przyzwać pomocnika w postaci zwierzaka czy stać się niewidzialny (jego sojusznik może go odratować w trakcie „Fight For Your Life”); Moze – może przesiąść się w mecha bojowego, nazwanego tu Bear, poza tym skupia się na obrażeniach elementarnych. Ponieważ nie przepadam za grą w zwarciu oraz przesadnym kombinowaniu w FPS’ach, najbardziej spodobał mi się Fl4k, ale że przed kupnem gry naoglądałem się filmików, w których praktycznie każdy grał najłatwiejszym beastmaster’em, postanowiłem skupić się na tym, co zawsze najbardziej lubiłem w serii – obrażenia elementarne i czysty chaos w grze wybierając Moze. I powiem Wam jedno – to był wybór idealnie trafiający w mój gust. Zaznaczam, że kupując grę w wersji Super Deluxe dostałem od razu dodatek Moxxi’s Heist of the Handsome Jackpot, który opowiada o planie Moxxi na przejęcie kasyna pozostawionego po Handsom Jack’u. Wprawdzie właśnie wyszło nowe DLC – Guns, Love, and Tentacles, aczkolwiek nie zdążyłem go jeszcze ograć, więc recenzja będzie oparta na podstawowej wersji gry oraz pierwszym dodatku. Jest to o tyle istotne, że być może w przyszłości DLC dodadzą kolejne grywalne postacie. Póki co, nic o potencjalnych nowych bohaterach nie wiadomo. A więc wracając do Moze. Jest to postać o tyle fajna, że zadaje olbrzymie obrażenia, a gdyby naprawdę zrobiło się gorąco zawsze może wskoczyć w mecha dalej robić miazgę z przeciwników. Nawet nie wiem ile razy Bear uratował mi życie, ale dobrze, że gra nie wymusza żadnych przerw, tylko wskakujemy w mecha, walimy dalej do wrogów, a jednocześnie odnawia nam się życie (po odblokowaniu odpowiedniej pasywki), więc gdy skończy nam się czas użycia mecha wracamy do walki z pełnym HP oraz tarczą. Ale tyle o postaciach, bo to zawsze można sobie sprawdzić na YouTube i przejdźmy do wrażeń z gry.

A te są wręcz rewelacyjne. Mówię Wam, takiego „feelingu” strzelania jeszcze w Borderlands nie było. Czujemy dosłownie każdy pocisk, każdy damage, który zadajemy. W połączeniu z najlepszym dźwiękiem broni w tej serii powoduje, że można dostać gęsiej skórki. I to jest świetne. Do tego mamy nowy rodzaj broni, która nie zużywa amunicji, ale się grzeje, więc musimy robić sobie przerwy lub zmieniać broń na inną. A skoro już przy broni jesteśmy – teraz mamy modele, które mają przełącznik trybu strzelania z dodatkowymi możliwościami lub posiadają aż dwa rodzaje obrażeń elementarnych, które mają większe znaczenie, niż w poprzednich częściach, a wybór nieodpowiednich może nam skutecznie zablokować dalszy postęp. Tu twórcy zaskakują pomysłowością dając nam do zabawy, np. karabin szturmowy z opcją strzelania, jak w shotgunie. No i gra nadal bawi zdolnościami specjalnymi broni (np. każdy wyrzucony magazynek po przeładowaniu zamienia się małego pająka, który biegnie na przeciwnika i wybucha przy dotknięciu, a zadaje więcej obrażeń niż sama broń; polecam filmik na moim kanale YT). Właśnie przez te zdolności nie wiemy czy dana broń, nawet z mniejszymi obrażeniami nie będzie jednak bardziej użyteczna podczas walki. To znaczy dopóki jej nie wypróbujemy. A to trzeba robić z rozwagą, ponieważ nasza własna broń może zadać obrażenia również nam jeżeli jej źle użyjemy, ja zabiłem sam siebie kilka razy 🙂 Właściwie jedyny problem, jaki mam z bronią, to jej nierówny poziom. W pewnym momencie znalazłem wyrzutnię rakiet z 21 LVL, której używałem praktycznie do końca gry, a przeszedłem ją 2 razy. Do tego zmieniłem ją dopiero, gdy pod koniec ponownego przechodzenia gry znalazłem tę samą wyrzutnię, ale na wyższym poziomie. Cieszy też sztuczna inteligencja, zarówno ta przeciwników, jak i towarzyszy. AI w zwierzakach Fl4k’a działa prawie idealnie – nie gubią się, znajdują poprawne ścieżki itp., natomiast każdy przeciwnik będzie zachowywał się inaczej. Dostajemy tu praktycznie wszystko, od głupiego mięsa armatniego za wszelką cenę próbującego do nas dobiec najkrótszą możliwą drogą, po żołnierzy, których jeżeli przyciśniemy ogniem zaporowym przeciwnik będący za osłoną poczeka, aż zmienimy cel. Do tego świetnie flankują, a każdy robi to na swój sposób, inaczej zajdą gracza wspomniani żołnierze, a inaczej dinozaury czy inne dzikie zwierzęta. A wiecie czego w grach najbardziej nie lubię? Sytuacji, gdy trafiamy na dwie różne grupy przeciwników i nagle wszyscy kierują swój ogień w stronę gracza. Tutaj tego nie ma, AI potrafi walczyć między sobą tak długo, aż jedna ze stron całkiem padnie. Często ten fakt wykorzystywałem, czekając spokojnie w bezpiecznym miejscu aż przeciwnicy sami się powybijają, z daleka pomagając snajperką przegrywającej stronie. Niby było to już zaimplementowane w poprzednich częściach, ale tutaj działa jakby lepiej. A o to bezpieczne miejsce jest teraz troszkę prościej, ponieważ mamy możliwość chwycenia się czegoś nad nami i podciągnięcia do tego, co sprawia, że możemy się dostać w niedostępne dla każdego przeciwnika miejsca, ale również „marnujemy” więcej czasu na szukanie z pozoru niedostępnych lokacji.

Niestety nie wszystko działa tak, jak powinno. Szczególnie irytujące są filmiki, których w żaden sposób nie można przewinąć i trzeba czekać, aż wszyscy skończą gadać. Nawet przy powtórnym przechodzeniu gry, a jest ich dość sporo. Choć po patchu, który dostaliśmy wraz z drugim dodatkiem możemy przewinąć pierwsze filmiki, dalej nie sprawdzałem. Do tego nasza postać nie jest pokazana chyba w żadnym z nich, tak jakby twórcom nie chciało się tworzyć filmików dla każdej postaci z osobna. Ciekawe jest też to, że jeżeli gra już Cię spuści ze smyczy i pozwoli odejść od wciąż gadającej postaci, to i tak nie dostaniesz nowej misji, dopóki nie skończy się dialog, co sprawia, że musisz czekać zanim gdzieś się przeniesiesz. No i nadal można mieć aktywną tylko jedną misję w danym momencie, przez co często żonglujemy misjami, aby nie przegapić i później nie wracać do jakiejś, która była po drodze. A „backtracking’u” jest tu mnóstwo, zupełnie jak w poprzedniczkach. Poza tym przy drugim przechodzeniu gry znalazłem tylko jeden pistolet, który sobie zachowałem, reszta broni poszła na złom. Może być to problem tego, że grałem na wyższym stopniu trudności (są dwa) i w końcu przestałem levelować, a wraz ze mną broń, chociaż muszę tutaj przyznać, że nareszcie farmienie w end-game ma sens i wtedy można naprawdę zdobyć dużo lepszy sprzęt i nabić wystarczająco dużo EXP’a, żeby jednak wbić ten poziom wyżej. Bardzo mylące jest UI. Dla przykładu, jeżeli chcemy porównać ze sobą dwa przedmioty na jednym z nich klikamy „e” i najeżdżamy kursorem na drugi, natomiast jeżeli chcemy porównać 2 przedmioty będąc w sklepie musimy z jakiegoś dziwnego powodu nacisnąć „q”, bo „e” odpowiedzialne jest za kupno. Nie muszę chyba nikomu mówić ile kasy straciłem, bo przez pomyłkę nacisnąłem „e” w sklepie, a później musiałem sprzedać po zaniżonej cenie przedmiot, który okazywał się gorszy od posiadanego już wcześniej. A wystarczyło ustawić „q” na zakup. Źle rozwiązane jest też to, że znajdujemy artefakty, gdy nie możemy ich założyć, bo jeszcze nie odblokowaliśmy tego slotu, przez co tracimy co najmniej jedno, tak bardzo potrzebne na początku gry, miejsce w ekwipunku. Ja odblokowałem możliwość używania artefaktów jakieś 3 poziomy po znalezieniu pierwszego. To chyba trochę za wcześnie. A co do sprzętu to jakość tarcz pozostawia wiele do życzenia i trzeba uważać na obrażenia bardziej, niż w poprzedniczkach. Ale to może przez wyższy poziom trudności. Najbardziej jednak nie potrafię zrozumieć braku możliwości przejrzenia achievementów i zbierania tokenów, które możemy wydać dopiero podczas drugiego przejścia gry. Nie wiem czy tak miało być, czy to poważne niedopatrzenie, ale można to zaliczyć do dużych minusów.

Ktoś mógłby sobie teraz pomyśleć, że gra z takimi problemami nie jest warta zakupu, ale to wszystko są tylko pierdoły, które nie mają żadnego znaczenia, gdy zestawimy je z plusami produkcji. Fakt – gra nie jest idealna, pojazdami nadal kieruje się w ten sam konsolowy sposób, co w poprzednich częściach, przeciwnicy mówią „dead meat” o robotach, jeden z bossów mi się zablokował tak, że mogłem łatwo go zabić, a po zabiciu innego wyrzuciło mnie poza mapę, przez co straciłem z niego cały loot, raz musiałem restartować misję (Childhood’s End), bo zrobiłem coś nie po kolei, a w innej (Capture The Frag), którą robiłem na 32 poziomie leciał mi loot z pierwszego levelu. Jednak kilka rzeczy naprawiono względem poprzedniczek, np. zautomatyzowano podnoszenie amunicji, pieniędzy oraz napojów leczących, teraz to naprawdę działa i dodano „szybką podróż” do pojazdu. Pojawiła się też przydatna opcja do co-op’a, mamy teraz do wyboru dwie możliwości: Cooperation – loot jest przeznaczony dla każdego gracza osobno i nikt inny mu go nie podniesie, do tego nie ma znaczenia kto ma jaki LVL – każdy będzie zadawał i dostawał obrażenia ze swojego poziomu, Coopetition – loot sypie się dla wszystkich, kto pierwszy – ten lepszy, do tego nie ma skalowania poziomu, więc (w teorii) gracze z niższym będą musieli wykazać się prawdziwym skillem, żeby nie ginąć co chwilę. I tu pojawia się pewien problem, ponieważ elementy RPG skutecznie uniemożliwiają grę w tym trybie postaciom z niższym levelem. Gra nadal ma ten swój niesamowity humor, a oprawa graficzna, która niby znowu jest rysowana wygląda dużo lepiej. Szczególnie widać różnicę z porównaniu z poprzednimi częściami na modelach broni, które są wprost przepiękne (PM z tłumikiem firmy DAHL takie małe arcydzieło). A skoro jesteśmy przy grafice, wspomnijmy również o optymalizacji. Grałem w najwyższych ustawieniach w 4K i gra nawet się nie zająknęła, a efektów jest tu więcej niż w poprzednich częściach. Oczywiście tutaj też znajdziemy jakieś małe buble (czasami nie pokazuje statystyk podczas porównywania przedmiotów, a w sklepach nie widzimy wyrzutni rakiet, ale to raczej specjalny zabieg twórców, bo są zwyczajnie za duże i graficznie nie dało się tego inaczej zrobić), ale ogólne wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Mnie cieszy to, że przy całym ogromie gry, mojej potrzebie sprawdzenia każdego kąta i możliwościach wspinaczkowych ani razu nie zablokowałem się w jakimś dziwnym miejscu, co zdarzało mi się w poprzedniczkach. Podobał mi się też mały smaczek w postaci obracania się bohatera w pojazdach podczas cofania. Do tego dźwięk jest wprost niesamowity. Ale już o tym pisałem. Jedyne, co mogę jeszcze dodać w tym temacie, to mega seksowny głos Ember z francuskim akcentem, który wprost zwalił mnie z nóg. Nie wiem kim jest kobieta użyczająca swojego cudownego wokalu, ale pamiętaj – ZNAJDĘ CIĘ I POŚLUBIĘ. Świetna robota.

Hooli Poleca

Najlepszy film początku roku 2020

Ja wiem, że jest to strefa graczy, a nie kinomaniaków, aczkolwiek tym razem zrobię wyjątek i postaram się zainteresować Was filmem szczególnego reżysera, jakim bez wątpienia jest Guy Ritchie, czyli „The Gentelmen”. Jeżeli znacie tego gościa, kojarzycie również jego filmy, i nie mówię tu o wielomilionowych produkcjach z Hollywood („Sherlock Holmes”) czy małych wtopach („King Arthur: Legend of the Sword”), ale o powrocie w wielkim stylu do tego, co robi najlepiej.

Pamiętacie może takie trzy zakręcone filmy z dużą dawką zarówno akcji, jak i humoru, ale w szczególności świetnych tekstów – „Lock, Stock and Two Smoking Barrels”, „Snatch” oraz „Rock ‘n Rolla”? No więc „The Gentelmen” jest utrzymany w takim samym klimacie – pochmurnej Anglii z ambitnymi głównymi bohaterami, przygłupimi wszystkimi pozostałymi, londyńskim akcentem, świetnym planem, który w pewnym momencie troszeczkę się komplikuje, dziwnymi zrządzeniami losu oraz akcją częściowo opowiadaną już po zaistniałych wydarzeniach. Ogólnie rzecz biorąc – stary dobry Guy Ritchie. To wszystko podlane zostało typowym dla niego humorem, gdzie kilka razy naprawdę się uśmiałem. Nie będę zdradzać fabuły, ale mogę powiedzieć tyle, że jeden gość, który zaczyna od handlu trawką zostaje prawdziwym baronem marihuanowego biznesu, ale chce już go sprzedać „po cenie” Żydowi, gotowemu przelać mu 400mln funtów. Jednak plan się komplikuje, gdy pojawia się nowy chętny na przejęcie tego dochodowego biznesu. Cała reszta to majstersztyk scenarzysty/reżysera, któremu pomaga bardzo dobra obsada.

No właśnie – obsada. W głównych rolach występują: Matthew McConaughey („Interstellar”, „True Detective” czy drobna, ale ciekawa i ważna rola w „The Wolf of Wall Street”), jako twardy handlarz marihuaną, który chce sprzedać biznes i odejść z żoną na emeryturę; Charlie Hunnam („Sons of Anarchy”, „Pacific Rim” oraz ten nieszczęsny „King Arthur: Legend of the Sword”, mam wrażenie, że Ritchie wziął go do tego filmu, żeby mu wynagrodzić Króla Artura :P), jego prawa ręka; Hugh Grant („Four Weddings and a Funeral”, „Nine Months”, „Notting Hill”), czyli chciwy reporter; Eddie Marsan („Mission: Impossible III”, „Miami Vice” czy „Hancock”), który jest naczelnym Daily Print oraz niesamowity Colin Farrel (nawet nie będę wypisywał jego świetnych filmów, bo wszyscy je znamy), grający irlandzkiego trenera MMA (ten jego akcent, już zapomniałem, że on naprawdę jest Irlandczykiem).

Podsumowując, „The Gentelmen” to po prostu niesamowita dwugodzinna intelektualna rozkosz, którą polecam każdemu, nawet tym, których angielski akcent odrzuca na samą myśl o jego słuchaniu. Naprawdę warto.